Nie tylko chleb i woda, czyli o „Trędowatej” Jerzego Hoffmana —

Nie tylko chleb i woda, czyli o „Trędowatej” Jerzego Hoffmana

„Trędowata” w reż. Jerzego Hoffmana, na zdj. Elżbieta Starostecka jako Stefania Rudecka. Fot. Jerzy Troszczyński/Fototeka FINA
„Trędowata” w reż. Jerzego Hoffmana, na zdj. Elżbieta Starostecka jako Stefania Rudecka. Fot. Romuald Pieńkowski/Fototeka FINA
Jeśli ktoś zapragnie stworzyć ranking polskich melodramatów wszech czasów to „Trędowata” Jerzego Hoffmana z dużym prawdopodobieństwem znajdzie się na podium, być może nawet na jego najwyższym stopniu.

Zrealizowany niemal pół wieku temu film nadal zajmuje poczesne miejsce w sercach widzów, choć coraz częściej bywa oglądany jako nostalgiczny, pełen staroświeckiego uroku relikt minionej epoki. Tym większe zdumienie może budzić fakt, że obraz, który tak wielu Polaków darzy sentymentem, nie spotkał się wcale z entuzjastycznym przyjęciem krytyki, a swoje miejsce w historii polskiej kinematografii opłacił sercami i… portfelami widzów.

Obca” kontra „Trędowata”

12 marca 1975 roku Kazimierz Kutz, kierownik artystyczny Zespołu Filmowego Silesia, wysłał do Naczelnego Zarządu Kinematografii scenariusz będący adaptacją powieści „Trędowata” Heleny Mniszek (Mniszkówny). Tekst zatytułowany „Obca” wyszedł spod ręki Stanisława Dygata, jednego z najbardziej cenionych polskich pisarzy, który miał także liczne związki z kinematografią. Literat od dawna był zafascynowany fenomenem najsłynniejszego dzieła Mniszkówny. Postanowił potraktować je jako materiał na samoświadomy, inteligentny pastisz, bez groteskowych przerysowań, ale z aktualnym komentarzem obyczajowo-społecznym, dopasowanym do mentalności współczesnego widza. Koncepcja Dygata spotkała się z ciepłym przyjęciem kierownictwa zespołu i recenzentów, choć wzbudziła też kilka zastrzeżeń.

„Trędowata” w reż. Jerzego Hoffmana, na zdj. od lewej: Elżbieta Starostecka jako Stefania Rudecka, Gabriela Kownacka, Anna Dymna, Ryszard Ostałowski, fot. Marcin Pyda/Fototeka FINA
„Trędowata” w reż. Jerzego Hoffmana, na zdj. od lewej: Elżbieta Starostecka jako Stefania Rudecka, Gabriela Kownacka, Anna Dymna, Ryszard Ostałowski, fot. Marcin Pyda/Fototeka FINA

Wojciech Wierzewski napisał: (…) scenariusz Stanisława Dygata czytałem z satysfakcją, jako rzecz skrojoną zręcznie, profesjonalnie i inteligentnie, wykorzystującą wszelkie prawa do odstępstw, skrótów, własnych korekt, a nawet zupełnie nowych rozwiązań; wszak chodzi nie o klasykę i lekturę szkolną, a pastisz „pół żartem, pół serio”. Jednocześnie recenzent wyraził wątpliwości, czy intencje autora zostaną właściwie odczytane przez widzów, zwłaszcza jeśli materiał trafi w ręce nieodpowiedniego reżysera. Przedstawił trzy inne pomysły na adaptację „Trędowatej” – realizację filmu w duchu pozytywistycznym, nakręcenie typowej „love story” ze wszystkimi konsekwencjami i korzyściami, jakie niesie kino gatunków, lub też pójście tropem Waleriana Borowczyka i jego wysoko ocenianej ekranizacji „Dziejów grzechu”. Z kolei Benedykt Nosal zwrócił uwagę na potencjał komercyjny projektu, stwierdzając wprost: Sukces finansowy pewny. Jeśli kultura ma być w miarę rentowna, trzeba chyba co jakiś czas robić filmy obliczone na kasę, by móc zabezpieczyć środki na produkcję filmów trudnych i ambitnych.

Na podstawie korzystnych recenzji Jerzy Bajdor, dyrektor Zespołu Programu i Rozpowszechniania Filmów, złożył w Ministerstwie Kultury i Sztuki wniosek o zaakceptowanie scenariusza. W piśmie datowanym na 2 lipca 1975 roku podkreślał, że przyjęta przez zespół koncepcja zakłada powstanie filmu komercyjnego, jednak nie pozbawionego pewnych ambicji literackich. Wyrażają się one w stylu adaptacji, zakładającej pastiszową formę przyszłego dzieła filmowego. To wystarczyło, by minister Mieczysław Wojtczak, ówczesny szef polskiej kinematografii, pozytywnie zaopiniował tekst Dygata. Droga na ekrany stanęła przed „Trędowatą” otworem… a przynajmniej tak mogłoby się wydawać.

Dygat kontra Hoffman

ZF Silesia planował powierzyć realizację filmu Jerzemu Hoffmanowi, który po zakończeniu prac nad „Potopem” szukał kolejnego projektu. Paradoksalnie sukces adaptacji powieści Henryka Sienkiewicza nie przełożył się na znaczący rozwój kariery zawodowej reżysera. Artysta marzył o kolejnym wysokobudżetowym przedsięwzięciu, ale nie mógł przekonać władz ani potencjalnych koproducentów do wyłożenia niezbędnych środków. W rezultacie postanowił podjąć się zadania, które było bardziej zleceniem niż osobistym wyborem. W wywiadach odpowiedzialnością za swoją decyzję obarczał żonę, mówiąc: Robiłem do tej pory same filmy męskie, aż żona powiada, zrób coś o miłości, choćby „Trędowatą”.


Jerzy Hoffman podczas zdjęć do filmu „Trędowata”. Fot. Jerzy Troszczyński/Fototeka FINA
Jerzy Hoffman podczas zdjęć do filmu „Trędowata”. Fot. Jerzy Troszczyński/Fototeka FINA

Problem pojawił się, kiedy Hoffman otrzymał zaakceptowany już scenariusz Dygata. Okazało się, że reżyser miał odmienną koncepcję przyszłego filmu. Nie był zwolennikiem pastiszu, wolał klasyczną adaptację i melodramat ukazany „na serio”. Jego stanowisko nie dało się pogodzić z oficjalnie przyjętymi i zaaprobowanymi przez władze założeniami. W rezultacie projekt został na kilka miesięcy wstrzymany i być może trafiłby do kosza, gdyby nie względy polityczno-finansowe. Po latach w wywiadzie-rzece udzielonym Jackowi Szczerbie Hoffman tak wspominał te wydarzenia: (…) zadzwonił do mnie szef kinematografii Mieczysław Wojtczak, mówiąc, że film musi być natychmiast skierowany do produkcji, bo kinematografii grozi to, że nie wykona rocznego planu. Chodziło o to, że gdy kinematografia nie wykonywała rocznego planu, w następnym roku dostawała mniejszą dotację, skoro w poprzednim wydała mniej, niż planowano. (…) Potem wszystko było robione w biegu – obsada, wybór obiektów.

W styczniu 1976 roku scenariusz skierowano do realizacji, z wnioskowanym limitem kosztów 27 000 000 złotych. Sumę tę ostatecznie obniżono do 20 000 000 złotych, jednak i tak film został zaklasyfikowany jako wysokonakładowy. Ze względu na konieczny pośpiech Hoffman otrzymał swego rodzaju carte blanche, dzięki czemu mógł wraz z operatorem Stanisławem Lothem opracować scenopis daleko odbiegający od oficjalnie przyjętego scenariusza Dygata. Reżyser przeniósł akcję w lata 30. XX wieku, okroił historię romansu Waldemara i Stefci (scenariusz zakładał ukazywanie dziejów ich znajomości od chwili pierwszego spotkania), usunął wątki poboczne oraz elementy pastiszu. Szybkie tempo prac miało też wpływ na dobór aktorów. We wspomnianym wywiadzie reżyser przyznał, że Elżbieta Starostecka została Stefanią Rudecką między innymi dlatego, że… większość odpowiednich aktorek była w tym czasie zaangażowana w inne projekty. I choć dziś „trędowata” guwernantka ma dla polskich widzów twarz Starosteckiej, to początkowo wybór ten wzbudził sporo kontrowersji. Aktorka była dużo starsza od powieściowej Stefci, ponadto jej elegancka, dystyngowana aparycja sprawiała, że na ekranie nie było widać różnicy między bohaterką a przedstawicielami „wyższych sfer”. Po premierze filmu część widzów i krytyków uznała, że lepszą Stefcią byłaby występująca w roli antagonistki Melanii Barskiej Anna Dymna – młodsza, pełna naturalnego wdzięku i budząca powszechną sympatię.


„Trędowata” w reż. Jerzego Hoffmana, na zdj. od lewej: Anna Dymna i Mariusz Dmochowski, fot. Marcin Pyda/Fototeka FINA
„Trędowata” w reż. Jerzego Hoffmana, na zdj. od lewej: Anna Dymna i Mariusz Dmochowski, fot. Marcin Pyda/Fototeka FINA

Zmiany, które wprowadził Hoffman, wpłynęły znacząco na sens i wymowę fabuły. To sprawiło, że Stanisław Dygat postanowił wycofać swoje nazwisko z czołówki. By wyjaśnić motywy swojej decyzji w lipcu 1976 roku pisarz opublikował na łamach tygodnika „Film" list otwarty następującej treści:

W związku z ukazującymi się notatkami na temat produkcji filmu „Trędowata” i wymienianym w nich moim nazwiskiem jako autora scenariusza, oświadczam: W ostatecznej wersji scenopisu napisanego przez reżysera Jerzego Hoffmana twórca filmu odszedł całkowicie od mojej wersji scenariusza i zrezygnował z koncepcji, która była dla mnie usprawiedliwieniem i bodźcem dla dokonania przeróbki filmowej tego utworu fascynującego mnie od dawna i budzącego mój szczególny podziw. To skłoniło mnie do złożenia w Zespole Silesia żądania wycofania z czołówki filmu mojego nazwiska oraz do zrzeczenia się tantiem i wszelkich innych korzyści finansowych. Będąc przekonanym o sukcesie filmu „Trędowata”, nie chciałbym dzielić z jego twórcami zaszczytów i korzyści, w których nie będzie mojego udziału. Wdzięczny za umieszczenie tych paru słów pozostaję z szacunkiem. Stanisław Dygat.

Sztuka kontra komercja

Ekranizacja osławionej powieści wzbudziła duże zainteresowanie środowiska filmowego, dziennikarzy i przyszłych widzów. Prasa zamieszczała wywiady z członkami obsady i ekipy oraz relacje z planu, tym atrakcyjniejsze, że zdjęcia kręcono w pięknych lokacjach, takich jak zamek Książ czy pałac w Łańcucie. Po premierze Barbara Mruklik w zatytułowanym ironicznie „Trędowata w salonach pralniczych” tekście zauważyła: Z ponad stu notatek, informacji, reportaży, wywiadów, które ukazały się na dobrotliwych łamach naszej prasy różnego autoramentu, od „Kuriera” do „Gromady Rolnika Polskiego”, można się było dowiedzieć wszystkiego: jaką sypialnię ma Waldy, gdzie się odbył bal zaręczynowy, przy jakim fortepianie Stefcia śpiewa „Precz z moich oczu”, ale tylko jedna z gazet zapytała: jaki jest cel tego zamieszania?


„Trędowata” w reż. Jerzego Hoffmana, na zdj. od lewej: Irena Malkiewicz w roli księżnej i Czesław Wołłejko, fot. Marcin Pyda/Fototeka FINA
„Trędowata” w reż. Jerzego Hoffmana, na zdj. od lewej: Irena Malkiewicz w roli księżnej i Czesław Wołłejko, fot. Marcin Pyda/Fototeka FINA

Pytanie to powróciło po premierze filmu. Już podczas kolaudacji, która odbyła się 23 października 1976 roku, dało się zauważyć bardzo duże różnice poglądów między członkami komisji. Wśród zarzutów, które skierowano wobec reżysera, dwa powtarzały się kilkukrotnie. Pierwszy dotyczył braku równowagi w sposobie opowiadania historii, a konkretnie nadmiernie długiej i statycznej ekspozycji przy jednoczesnym zbyt szybkim tempie finałowych sekwencji, co sprawiło, że tragedia bohaterki nie została odpowiednio uwiarygodniona. Drugim punktem zapalnym okazał się fałszywy i niezamierzenie groteskowy obraz arystokracji. Jednak niektórzy dyskutanci poszli dalej. Redaktor Zbigniew Klaczyński stwierdził bez ogródek: utwór wychodzący z takich pozycji, a więc z pozycji kiczu – rodzi kicz. Inny dziennikarz, Andrzej Ochalski, narzekał: Tutaj jest wszystko pokazane na zasadzie trupiarni, dla mnie i ci bohaterowie nie żyją, wszystko jest jakieś przymglone, jakby pokryte warstwą kurzu. Z kolei Aleksander Jackiewicz skrytykował uwspółcześnienie fabuły i wybiórcze podejście do pierwowzoru literackiego.

W obronie najnowszego dzieła Hoffmana stanął Andrzej Wajda. Reżyser przyznał, że „Trędowata” to film, na którego realizację nie miałby odwagi, choć w pewnym momencie nosił się z takim zamiarem. To jest film potrzebny, a takich filmów w ciągu roku robimy w naszej kinematografii kilka, wiemy, po co takie filmy się robi, chodzi o to, żeby widz przychodził na nie z przyjemnością, i w danym przypadku uważam, że się nie zawiedzie. Podobne podejście zaprezentowało kilku innych członków komisji, nawet jeśli ich opinia o poziomie artystycznym dzieła była negatywna. Dziennikarz i dyrektor Państwowego Instytutu Wydawniczego Andrzej Wasilewski zauważył: jeżeli importujemy takie filmy z Ameryki czy innych stref twórczych, jeżeli sprowadzamy sentymentalne melodramaty dziejące się w wyższych sferach, to nie wiem dlaczego i nie widzę nic złego, jeżeli powstaje taka polska „Love Story” bez przymrużenia oka, a taki film właśnie powstał. Wtórował mu Krzysztof Teodor Toeplitz, który swoją obszerną wypowiedź spuentował słowami: Na pewno ludzie na ten film pójdą, krytyka będzie mówiła straszne rzeczy i nawet widzowie sami będą mówili straszne rzeczy, ale będą kupowali bilety i mimo opluwania filmu może on liczyć na wielką frekwencję. Różnice poglądów znalazły odzwierciedlenie w kartach ocen, na których należało określić wartość ideową i artystyczną filmu w skali od 1 do 25 (ogółem obraz mógł uzyskać 50 punktów). Maksymalną liczbę punktów przyznał Andrzej Wajda, niewiele mniej dwaj inni „praktycy” kina – Krzysztof Zanussi (46) i Andrzej Mularczyk (45). Dużo gorzej „Trędowatą” podsumowali pozostali członkowie komisji. Średnia ocen wyniosła zaledwie 34 punkty, co oznaczało przyznanie produkcji Hoffmana trzeciej, przedostatniej kategorii artystycznej. Ostatecznie decyzją wiceministra Wojtczaka film otrzymał II kategorię w uznaniu dotychczasowych zasług reżysera.


„Trędowata” w reż. Jerzego Hoffmana, na zdj. Leszek Teleszyński jako ordynat Waldemar Michorowski, fot. Jerzy Troszczyński/Fototeka FINA
„Trędowata” w reż. Jerzego Hoffmana, na zdj. Leszek Teleszyński jako ordynat Waldemar Michorowski, fot. Jerzy Troszczyński/Fototeka FINA

Sam Jerzy Hoffman nie przejął się krytyką i wszelkie zarzuty skwitował krótko: gdybym drugi raz robił ten film, to zrobiłbym go identycznie. Podobne nastawienie zademonstrował w czasie przedpremierowego pokazu i konferencji prasowej w warszawskim kinie Skarpa. Na ataki oponentów twórca odpowiedział słowami, które w następnych miesiącach wielokrotnie cytowano i z którymi chętnie polemizowano: Czy ten film był konieczny? Tak naprawdę to człowiekowi konieczny jest tylko chleb i woda. Powieść Mniszkównej, osądzona jako kicz, musi zawierać jakieś wartości, skoro przez tyle lat jest tak masowo czytana. Dlaczego my nie mamy zrobić melodramatu i dlaczego ja mam się tego wstydzić, skoro jest to gatunek tak bardzo widzom potrzebny? A że wybrałem „Trędowatą” – bo to właściwie jedyna nasza książka z gatunku literatury miłosnej. Ludzie potrzebują wzruszenia, a głosować na film będą widzowie nogami.

Krytycy kontra widzowie

Szybko okazało się, że reżyser miał rację – niechęć krytyków nie zdołała stłumić sympatii widzów, mimo że przez ogólnopolską prasę przetoczyła się fala negatywnych, ironicznych lub w najlepszym razie protekcjonalnych recenzji „Trędowatej”. Dziennikarze atakowali niemal każdy element najnowszej produkcji ZF Silesia, od fabuły poprzez klimat, dialogi, scenografię i aktorstwo, aż po „pretensjonalny” walc Wojciecha Kilara. Adam Horoszczak pisał w „Filmie”: Otrzymaliśmy „Trędowatą” sfilmowaną dosłownie i serio, podaną – jak na złotej tacy – na podkładzie dźwiękowym niemilknącej, natrętnej, usypiającej aktywność szarych komórek i zmysłu krytycznego, ckliwej melo-muzyczki (…) Sama rzewność. Same łzy. Sam tandetny lukier. Podobne odczucia miał Włodzimierz Sokorski: „Trędowatą” Jerzy Hoffman potraktował na serio i na tym, jak sądzę, polega nieporozumienie. Ludzie na widowni wybuchają śmiechem w sytuacjach najmniej właściwych. Ma się ważenie, że ekran sobie, a widownia sobie i nic na to nie mogą pomóc piękne stroje, secesyjne meble, melodramaty postaci scenicznych (…). Hoffman, i to jego artystyczne prawo, zademonstrował nam film z dystansem do nieistniejącej epoki, lecz bez dystansu do konwencji tradycji, która w żadnym układzie nie siedzi w naszej psychice. Nieco inaczej do sprawy podszedł recenzent „Gazety Olsztyńskiej” Tomasz Śrutkowski: (…) bzdurą jest twierdzenie, że Hoffman zrobił „Trędowatą” na serio. Hoffman zrobił kino zachowawcze i nieszczere, takie, pod którym reżyser tej miary, co i on, czyli nadworny adaptator Sienkiewicza, może się zawsze podpisać i doń przyznać. Wszystko jest tu zgrabnie skrojone, wyważone do przesady, zagrane z kulturą, pełne kolorowych obrazków, z dala od Mniszkówny. „Trędowatą” powinien więc zrobić Bareja.


Fotos z filmu „Trędowata”: Jadwiga Barańska i Czesław Wołłejko. Fot. Jerzy Troszczyński/Fototeka FINA
Fotos z filmu „Trędowata”: Jadwiga Barańska i Czesław Wołłejko. Fot. Jerzy Troszczyński/Fototeka FINA

Krytyczna recepcja filmu Hoffmana nie przeszkodziła w osiągnięciu sukcesu frekwencyjnego, tak jak gromy rzucane na powieść Mniszkówny nie zniszczyły jej gigantycznej popularności. Publiczność tłumnie ruszyła do kin, a przed kasami ustawiały się długie kolejki. Warto jednak zauważyć, że opinie „ludzi z ulicy” wcale nie były jednoznacznie pozytywne. Przeprowadzane przez dziennikarzy sondy oraz listy, jakie czytelnicy wysyłali do prasy, jasno pokazują, że widzowie podzielali część obiekcji krytyków, co jednak nie przeszkodziło im cieszyć się polskim „Love Story”. Według statystyk obraz obejrzało w kinach 9 834 145 osób, co daje mu 9. miejsce na liście największych filmowych przebojów PRL-u. „Trędowata” wygrała między innymi z „Faraonem” Jerzego Kawalerowicza i „Skarbem” Leonarda Buczkowskiego. W ten sposób Jerzy Hoffman udowodnił, że choć tak naprawdę to człowiekowi konieczny jest tylko chleb i woda, to pragnie on także emocji, wzruszeń i romantycznych baśni niekoniecznie najwyższych lotów.

______________________

Cytaty pochodzą z materiałów znajdujących się w zbiorach Filmoteki Narodowej – Instytutu Audiowizualnego.

zobacz także

Fundusze Europejskie Logotyp: Na granatowym tle częściowo widoczne trzy gwiazdki żółta, biała i czerwona obok napis European, funds digital of Poland. biało-czerwona flaga polska obok napis Rzeczpospolita Polska Logotyp z lewej strony napis Unia Europejska Logotyp. Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego. po prawej strony na granatowym tle 12 żółtych gwiazdek tworzących okrąg flaga Unii Europejskiej