Był sobie raz... to film z 1957 roku stworzony przez duet reżyserski: Jana Lenicę i Waleriana Borowczyka. Obu twórców charakteryzowała artystyczna wszechstronność. Realizowali zarówno filmy aktorskie, jak i awangardowe. Byli także twórcami plakatów filmowych. W latach 50. XX wieku wspólnie nakręcili eksperymentalny film Sztandar Młodych (1957) udający reklamę komunistycznego pisma dla młodzieży, a także Dom (1958), film kombinowany, wykorzystujący zarówno grę aktorską, jak i różne techniki animacji: wycinankę, kolaż i animację przedmiotów.
Był sobie raz... był przełomem dla polskiej szkoły animacji. Zdobył główne nagrody w kategorii filmów eksperymentalnych na festiwalach w Wenecji i Mannheim. W przeciwieństwie do większości animacji z tego okresu nie został zrealizowany w studiu filmów animowanych, lecz w Zespole Filmowym „Kadr”, specjalizującym się w produkcji fabularnej. Dzięki temu autorzy mogli wyjść poza schematyczne kino rysunkowe skierowane głównie do widza dziecięcego. Ominęli także charakterystyczny dla filmów animowanych system produkcji, który uniemożliwiał eksperymentowanie i wymuszał pracę w dużym zespole realizatorów. W filmie Był sobie raz... dominuje technika wycinankowa (a właściwie wydzieranka), przez wielu animatorów uważana w tamtym czasie za prymitywną i niedającą możliwości stworzenia płynnego ruchu. Dzięki niej Lenica i Borowczyk mogli wyzwolić się od realistycznej formy i stworzyć autonomiczny filmowy świat. W manifeście opublikowanym w czasopiśmie „Film” twórcy stwierdzali: „Chcemy powrócić do kina wizualnego pojętego współcześnie, wzbogaconego o elementy dźwięku, koloru. Nie chcemy się ograniczać do jednego gatunku stylistycznego, ale sięgać do wszystkiego, co pobudza wyobraźnię, wzrusza, śmieszy, bawi oko” (1957, nr 51).


Zobacz zdjęcia na: FOTOTEKA
Forma filmu nie ogranicza się jedynie do wydzieranki. Pojawiają się także dziecięce rysunki, wycinki z gazet, stare zdjęcia i fragmenty kronik filmowych. W ostatniej scenie twórcy odsłaniają swój warsztat pracy i ukazują widzowi wszystkie elementy, z których wykonano dzieło. Podkreślają tym samym, że nie interesuje ich iluzja, która sprawi, że widz uwierzy w świat na ekranie. Kolażowa forma obecna w filmie doskonale łączy się ze swobodnym sposobem opowiadania Lenicy i Borowczyka. Był sobie raz... to luźny ciąg obrazów, bez jednoznacznej linii narracyjnej. Główny bohater składa się z kilku wydartych, niepasujących do siebie kolorowych elementów. Dopiero w ruchu zyskuje cechy, dzięki którym zaczyna przypominać zwierzę lub postać. Jego cechą charakterystyczną jest ciągła zmienność. Dobiera elementy napotkane na swojej drodze i dokleja je do siebie, sprawdzając, czy pasują i jakie wrażenie robią na otoczeniu. Niekiedy działa również odwrotnie: odczepia od siebie kształty i zmienia otaczający go świat. Podobny sposób myślenia charakteryzował autorów filmu, którzy podczas jego realizacji eksperymentowali z kształtem, fakturą i kolorem.
Był sobie raz... to swoisty manifest artystyczny wskazujący nową ścieżkę, którą powinien kroczyć film animowany. Podkreśla to wymowa ostatniej sceny, gdy główny bohater wchodzi do galerii. Przechodzi obok obrazów Leonarda da Vinci i Joana Miró, a następnie wchodzi do ramy ustawionej w ich sąsiedztwie. Ten gest poszerza granice sztuki i podkreśla, że nowe eksperymentalne formy, które pojawiają się w sztuce i filmie, są równoważne dziełom uznanych mistrzów. Twórczość nie jest przy tym czymś elitarnym – jest dostępna dla każdego i wszystkie praktyki artystyczne są dopuszczalne.
Oprac. Michał Mróz