Do nowoprzyłączonych terytoriów powojennej Polski szybko przylgnęła łatka Dzikiego Zachodu, odnosząca się zarówno do ich geograficznego umiejscowienia, jak też chaosu, który tam panował. Niektórzy twórcy wzięli sobie do serca do określenie, słusznie zauważając, że w tych okolicznościach znakomicie mogą sprawdzić się konwencje właściwe dla westernu – niewielkie miasteczka na terenach bez silnej władzy państwowej, samotni, nierzadko samozwańczy stróżowie prawa, próbujący zaprowadzić porządek i zagrażający im szabrownicy lub niedobitki niemieckich wojsk. Ich siłą stało się dopasowanie uniwersalnych konwencji tego arcyamerykańskiego gatunku do bardzo specyficznych realiów tuż powojennej Polski.
Program
Między pokazami odbędzie się spotkanie z prof. Beatą Halicką, które poprowadzi Marta Stańczyk.
„Południk zero”, reż. Waldemar Podgórski, 86 min, 1970
Mazury, rok 1945. Porucznik Bartkowiak, któremu rana nie pozwoliła zdobywać Berlina, jako pełnomocnik rządu, razem z dwójką swoich ludzi ma zaprowadzić porządek w miasteczku Rosłęk, dawniej Heidemill i pomóc miejscowym Mazurom poczuć się wreszcie u siebie. Okazuje się jednak, że miejscem tym rządzi – terroryzując miejscowych – banda niejakiego Szczygła…
„Prawo i pięść”, reż. J. Hoffmann, E. Skórzewski, 92 min, 1964, Polska
Akcja filmu, zrealizowanego w konwencji westernu, rozgrywa się tuż po wojnie na Ziemiach Zachodnich. Pięcioosobowa grupa ma zabezpieczyć mienie uzdrowiska i uruchomić sanatorium w jednym z miasteczek. Na ochotnika zgłasza się do nich główny bohater filmu, były więzień obozu koncentracyjnego. Okazuje się, że działająca w imieniu rządu grupa, składa się z szabrowników zainteresowanych jedynie szybkim wzbogaceniem się. Bohater staje samotnie do nierównej walki z bandytami.
Dramaturgia jest niemal westernowa. Chcemy zrealizować realistyczny film psychologiczny, osadzony w typowo polskich warunkach, a zarazem film przygodowy – mówili Jerzy Hoffman i Edward Skórzewski podczas realizacji „Prawa i pięści” („Film nr 41, 13.10.1963). Reżyserzy stąpali po grząskim gruncie. O książce Józefa Hena „Toast”, na podstawie której kręcili swój film, od początku mówiło się jako o polskim westernie. Reżyserzy podkreślali, że robią wszystko, by na ekranie jeszcze podkreślić westernową konwencję. Ta zapowiedź mogła być odbierana jako swego rodzaju prowokacja, bowiem nieliczne wcześniejsze próby nakręcenia westernu w polskich realiach kończyły się fiaskiem. Po zupełnej klęsce jednego z takich filmów - „Rancho Texas” Wadima Berestowskiego, Zygmunt Kałużyński sformułował nawet tezę, że western jako twór kultury amerykańskiej nie może udać się nigdzie poza Ameryką.
A mimo to Hoffman i Skórzewski odnieśli sukces. Przede wszystkim dlatego, że w filmie wyeksponowali motywy specyficznie polskie, obecne zresztą w całej twórczości Józefa Hena: 1945 rok jako moment, gdy czas wojny ustępuje czasowi pokoju, Ziemie Zachodnie jako miejsce akcji i postać głównego bohatera, w którym dramatyczne przeżycia wojenne nie zabiły ludzkich odruchów i elementarnych zasad moralnych. To wszystko sprawiło, że „Prawo i pięść” nie było próbą naśladowania amerykańskich wzorców, ale filmem, który udowadniał, że nie tylko na Dzikim Zachodzie istniały konflikty rodem z westernu. Jednak Skórzewski i Hoffman poszli jeszcze dalej - pokazali, że konflikt z „Prawa i pięści” jest znacznie bardzie skomplikowany.
W klasycznych westernach – tłumaczyli – bohater z chwilą, gdy wkłada gwiazdę szeryfa jest już niejako z góry rozgrzeszony i wiadomo, że każdy jego strzał będzie sprawiedliwy. Konwencja klasycznego westernu zakłada ponadto, że ilość celnych strzałów i trupów nie liczy się. Wszystko jest umowne, a więc nie ma dramatu śmierci. Ale (…) byłoby niezgodne z polską psychiką, gdyby ktoś – poza bandytami oczywiście – decydował się bez oporów na zabijanie przeciwników. A więc w tym wypadku – owa metaforyczna gwiazda szeryfa nie usprawiedliwiałaby chyba naszego bohatera w oczach polskiego widza („Film” nr 40, 04.10.1964). Bohatera, w o którym mówili reżyserzy zagrał Gustaw Holoubek, co wywołało niemałe zdziwienie publiczności i samego Józefa Hena, który nie był sobie w stanie wyobrazić Holoubka jako „kogoś w rodzaju Gary Coopera”. W „Prawie i pięści” Holoubek w ciekawy sposób dystansował się wobec swojego intelektualnego emploi. Nadal był bowiem inteligentem, lecz jakby bardziej aktywnym, zdecydowanym, który w najważniejszym momencie potrafi z wielu wątpliwości wysnuć konkretną odpowiedź: działać, przeciwstawić się.
Ballada „Nim wstanie dzień” Krzysztofa Komedy do słów Agnieszki Osieckiej, która stała się jedną z najpopularniejszym piosenek filmowych, stanowi klamrę muzyczną i nadaje całemu filmowi pewien ton nadziei. Kenig ze starcia z szabrownikami wychodzi psychicznie złamany, lecz nie całkiem przegrany. Słowa „wstaje dzień” brzmią wtedy szczególnie mocno.
Wstęp
Wstęp bezpłatny. Wejściówki do odbioru w kasie kina w dniu projekcji.