Filmowe kanony tworzy się nie tylko poprzez wybory archiwistów,badaczyczy krytyków, ale również poprzez sposób, w jaki o filmach mówimy, uczymy i je pokazujemy. Obchody Święta Niepodległości zachęcają do namysłu nad narodowym dziedzictwem audiowizualnym i sposobami oraz mechanizmami jego przekazywania.
W spotkaniu udział wezmą:
Anna Pokłosiewicz - kulturoznawczyni i animatorka kultury, absolwentka Instytutu Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, współpracuje z Festiwalem Filmów o Tematyce Żydowskiej, obecnie kierowniczka Działu Edukacji i Kształcenia Profesjonalnego w FINA.
Patryk Tomiczek - filmoznawca, właściciel firmy dystrybucyjnej Reset zajmującej się popularyzacją klasyki kina. W przeszłości był m.in. dyrektorem artystycznym Festiwalu Filmów Kultowych oraz dyrektorem Instytucji Filmowej Silesia-Film. W latach 2010-2011 współtworzył z dr Jackiem Rokoszem popularny (i jeden z pierwszych w Polsce) podcast filmowy „Sklepik z horrorami” poświęcony klasyce kina grozy.
Marta Stańczyk - redaktorka naczelna czasopisma "Ekrany", adiunktka w Instytucie Sztuk Audiowizualnych UJ oraz kuratorka w Filmotece Narodowej - Instytucie Audiowizualnym. Autorka książek o współczesnym kinie i teorii filmu (Czas w kinie [2019], Filmowe sensorium [2023]), członkini Polskiego Towarzystwa Badań nad Filmem i Mediami oraz European Network for Cinema and Media Studies.
Po spotkaniu pokażemy:
„Elementarz", reż. Wojciech Wiszniewski, 8 min, 1976, Polska
Film nawiązuje do podręcznika Mariana Falskiego (zmarłego dwa lata przed powstaniem tego obrazu), z którego przez dziesięciolecia uczyły się dzieci w polskich szkołach. W świecie Wiszniewskiego Ala nie ma jednak kota, a rzeczywistość jest w stanie kryzysu albo wręcz apokaliptycznego rozpadu. Reżyser – na wzór Elementarza Falskiego – opowiada za pomocą tableaux podporządkowanych kolejnym mrocznym obrazom, metaforycznie komentującym rzeczywistość epoki Gierka. Zabiera widza w podróż po obskurnych łódzkich kamienicach, piwnicach i mieszkaniach, w których widać zmęczenie i biedę. Kobieta myjąca podłogę wzdycha „A”, para uprawiająca seks stęka „B”, mężczyzna ukrywający w szafie Kucie kos Artura Grottgera szepcze „C”, starsza kobieta karmi kury, przywołując je „D”. Następnie chór Polaków recytuje pozostałe litery – to postacie przywołane niejako do życia, wcześniej widzieliśmy je zastygnięte niczym martwe rekwizyty.
W ostatniej części filmu odbywa się symboliczna lekcja patriotyzmu rodem ze szkół podstawowych. Pojawia się słynny Katechizm polskiego dziecka Władysława Bełzy, czyli wierszyk, który zna każde polskie dziecko: „Kto ty jesteś? – Polak mały. Jaki znak twój? – Orzeł biały…”. Wiszniewski rozbija jednak ten wierszyk na fragmenty i zestawia z obrazami, które brutalnie kontrastują z jego treścią i entuzjazmem. Zastygnięci w bezruchu ludzie – robotnicy, rodziny, ksiądz, handlarki, przedstawiciele Związku Młodzieży Socjalistycznej – patrzą niemo w stronę kamery, a z offu rozlegają się kolejne pytania. To głos Polaków, którzy sami siebie przesłuchują i inwigilują, tłamsząc już najmłodsze pokolenia. W przeciwujęciach widać bowiem dzieci, które pokornie udzielają odpowiedzi. Przynajmniej aż do finału, który wprowadza gorzki optymizm – daje nadzieję na wyrwanie się spod wpływu Ministerstwa Myśli, ale za cenę odwrócenia się od starszych pokoleń, dla których język zatracił już znaczenie, a Polska jest tylko martwym słowem.
Elementarz doskonale wpisuje się w proces upolitycznienia polskiego kina w drugiej połowie lat 70. XX wieku na fali rosnącego niezadowolenia i protestów społecznych. Demaskatorski rys twórczości Wiszniewskiego mógł się zrealizować w dużej mierze ze względu na związanie się reżysera z Wytwórnią Filmów Oświatowych, w której ówcześnie schroniło się kilku nieprawomyślnych twórców, częściowo pozostając poza radarem władzy ludowej.
Do dzisiaj największe wrażenie robi jednak forma tego filmu. Reżyser posługuje się metaforą, myśli za pomocą figury groteski, ale też świadomie odrealnia świat, kładąc duży nacisk na warstwę audialną i plastyczną. Elementarz brzmi jak eksperymentalny horror miksujący wyizolowane dźwięki otoczenia z szeptami i odgłosami obcymi dla tego świata. Postacie natomiast są groteskowo stylizowane, ale też kadrowane i oświetlane tak, by spotwornić obywateli PRL-u. Wiszniewski pozostaje najważniejszym przedstawicielem dokumentu kreacyjnego.
"Wszystko może się przytrafić”, reż. Marcel Łoziński, 39 min, 1995, Polska
W kinie dokumentalnym najważniejsza jest umiejętność zadawania pytań. Marcel Łoziński w swoich kolejnych filmach pokazywał, że jest niezwykle wrażliwym i czułym obserwatorem. We Wszystko może się przytrafić podąża za swoim sześcioletnim synem Tomkiem, któremu pozwala zadawać pytania. Później, w Rozmowach na nowy wiek, Łoziński opowiadał, że motywacją do powstania filmu była chęć rozmowy z ludźmi i wysłuchania ich historii, a najlepszym partnerem do takiej rozmowy był jego syn. Reżyser podkreśla, że „w świecie, gdzie wszyscy pędzą nie wiadomo dokąd i po co, gdzie nikt nie ma czasu i cierpliwości poczekać, żeby ta druga osoba dokończyła zdanie”, niezwykle istotne są uważność chwili i zainteresowanie drugą osobą.
W sekwencji otwierającej film, ilustrowanej walcem Waldemara Kazaneckiego, chłopiec jeździ na hulajnodze, która będzie towarzyszyła mu przez całą opowieść, przygląda się roślinom, podgląda taniec pawia, próbuje stanąć na głowie, maszeruje między drzewami Parku Łazienkowskiego, patrzy z zainteresowaniem i uwagą, jakby nie chciał przegapić najmniejszego zdarzenia. Zatrzymuje się przy wybranych osobach i odbywa z nimi krótkie rozmowy. Wydaje się, że dorośli podchodzą do zadawanych pytań z lekką rezerwą, ale nieustępliwość i trafność obserwacji Tomka wzbudzają w nich zainteresowanie. Jego obecność sprawia, że spokojny spacer wśród zieleni staje się dynamiczniejszy, bardziej ożywiony – chłopiec w czerwonej kurtce jest jak serce, roztacza wokół siebie ciepło i dziecięcą radość. Marcel Łoziński ułożył historię tak doskonałą jak stabilna wieża w jendze. Kolejne elementy zmieniają swoje położenie, konstrukcja rośnie, ale się nie chwieje. Historie przenikają się, opowieść krąży jak Tomek po parku i nie chce się zatrzymać.
Wśród poruszanych tematów pojawiają się takie, które wywołują uśmiech na twarzy, pokazują, że radość tkwi w najmniejszych rzeczach, wystarczy spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość bez uprzedzeń, bez wielkich oczekiwań, z dziecięcą wrażliwością i otwartością. Peregrynacje Tomka pokazują, że wiele może nas różnić, ale nic nie powinno dzielić. Nasza wyjątkowość wynika z różnorodności. Tolerancja jest wielkim wyzwaniem, przymiotem niezbędnym, żeby współżyć w rodzinie, społeczeństwie i świecie. Pomaga w niej dziecięca wyobraźnia, która zachwyca brakiem granic – sprawia, że materia wszechświata jest czymś płynnym, imaginacją bez ograniczeń, cudownym niewydarzonym, gdzie każde spotkanie to nowe odkrycie.
Marcel Łoziński niezwykle czule prowadzi swojego bohatera, dziecko, które wykazuje się empatią i zrozumieniem. Kompilacja występujących po sobie scen staje się nauką słuchania, szkołą bycia człowiekiem – wrażliwym i życzliwym. Rozmowy Tomka z bohaterami i bohaterkami trwają od kilkudziesięciu sekund do kilku minut. Otrzymujemy esencję, mikrohistorie, które budują obraz człowieka wobec skomplikowanego stanu świata.
To film pytający, dzieło skłaniające do refleksji i poszukiwania. Mimo upływu 30 lat od jego premiery pozostaje niezwykle aktualny. W tytułowym stwierdzeniu, że „wszystko może się przytrafić” widać dualizm. Z jednej strony zmusza do pozostania czujnym, uświadamia, że nic nie jest stałe, że dobro nie zawsze zwycięża, z drugiej zaś to obietnica lepszego jutra, nadzieja, która buduje w nas wysokie zamki, z których już nigdy nie będziemy musieli uciekać.